Rozwiązania technologiczne
Rozwiązania technologiczneW świecie innowacji każdy pomysł ma znaczenie. Nawet drobne idee mogą prowadzić do rewo...
Czy wiesz, że za pomocą kodu można skomponować symfonię, a sztuczna inteligencja potraf...
SANTA CLARA, Kalifornia, 10.01.2025 – GlobalLogic, spółka należąca do Grupy Hitachi i l...
Hitachi Cyber i GlobalLogic otwierają nowoczesne Centrum Operacji Bezpieczeństwa (SOC) ...
GlobalLogic provides unique experience and expertise at the intersection of data, design, and engineering.
Get in touch_________________________________________________________________________________
_________________________________________________________________________________
Scrambling jest to poruszanie się w górskim terenie z wykorzystaniem rąk. Jest to rodzaj aktywności, który plasuje się między wspinaczką górską, a chodzeniem po górach. W Tatrach, przykładem szlaku na którym uprawia się scrambling jest “Orla Perć”. Za granicą, takimi szlakami mogą być via ferraty – szlaki z dodatkowymi ubezpieczeniami w postaci stalowych lin, klamr, drabinek, tyrolek (wymagają one dodatkowego sprzętu, uprzęży oraz lonży).
Nie ma jednoznacznej i ścisłej definicji scramblingu, istnieje wiele odmian oraz skal opisujących trudność tras. Pierwszy raz z tym nazewnictwem spotkałem się w Norwegii i byłem wtedy bardzo zdezorientowany. Teraz uważam, że odpowiednika tego słowa brakuje w języku polskim. Scrambling nie jest chodzeniem po górach, ani też typową wspinaczką.
W świat gór wciągnąłem się podczas studiów w Poznaniu. Za namową współlokatora pojechałem na rajd górski z Akademickim Klubem Górskim Halny. Jednak nie od razu chwyciłem bakcyla. Pierwszy raz podczas kwietniowego rajdu w Karkonoszach i zdobywania Szrenicy na ciężko (z plecakiem ok. 16 kg, przecierając szlak po pas bez odpowiedniego sprzętu) dostałem tak w kość, że kolejny raz pojechałem dopiero dwa lata później.
Potem zacząłem już jeździć regularnie. Starałem się w górach być przynajmniej raz w miesiącu. W tym czasie zorganizowałem rajd na Wielką Fatrę i Niżne Tatry dla grupy 60 osobowej i zostałem formalnym członkiem klubu.
Na początek wystarczy ogólna dobra sprawność fizyczna, chłodna głowa i właściwa ocena własnych umiejętności. Czasem wypad w niskie góry, jak np. Beskid Wyspowy, potrafi przerodzić się w walkę o zdobycie szczytu, a nawet o przetrwanie. Podczas wejścia na Ćwilin (1072 m n.p.m.) zasypało oznakowanie szlaku, a do przejścia był teren ze śniegiem po pas. Wspólnymi siłami udało się wyjść nam z tego bez pomocy z zewnątrz, jednak było to jedno z moich trudniejszych doświadczeń w górach. Każda przebyta droga daje nam jakieś doświadczenie, które można wykorzystać na następnych trasach.
Niebezpieczną sytuację z piargami miałem w Dolomitach. Należało wykonać trawers piargu (osuwiska skalnego). Kolega, który szedł za nami miał trudności. Chcąc mu pomóc, weszliśmy na trasę zrzucanych przez niego głazów. Udało nam się uniknąć mocnego uderzenia kamieniem, ale było to bardzo niebezpieczne i mało brakowało, a spadłby na nas odłamany kamień o średnicy 1 m. Mieliśmy wtedy dużo szczęścia. Ze wzrostem doświadczenia, ciągnie człowieka żeby spróbować czegoś trudniejszego. Chłodna głowa potrzebna jest, aby wiedzieć kiedy odpuścić, gdy ryzyko jest zbyt duże. Podczas scramblingu jest się wystawionym na dużą ekspozycję. Oznacza to dużą ilość powietrza pod nogami i mało punktów podparcia. Do tego również trzeba się przyzwyczaić, polubić.
Na tą fascynację składa się wiele rzeczy – sama droga, widoki, trudności techniczne i pogodowe, które trzeba pokonać, wysiłek, który trzeba włożyć, aby zdobyć szczyt. Oprócz tego, na pewno też moment zdobycia szczytu; ludzie, z którymi się zdobywa szczyt; obiad w schronisku. W skrócie można powiedzieć, że fascynuje mnie całokształt podczas chodzenia po górach.
Jeszcze nie, do Wysokiej Korony (najwyższe szczyty pasm gór polskich, które mają powyżej 1000 m n.p.m) brakuje mi Rudawca i Orlicy. Udało mi się zdobyć 12 na 14 szczytów. Jeśli chodzi o Koronę Gór Polskich, wszedłem na 20 z 28 szczytów.
Podzieliłbym to na kilka kategori:
Wejście na szczyt który ma 5 tysięcy metrów wymaga aklimatyzacji. W przypadku jej braku staje się to niebezpieczne. Choroba wysokościowa ma bardzo indywidualny przebieg i zaczyna się na różnych wysokościach, u niektórych jest to 2,5 tys., a u innych 4 tys. metrów. Czasami daje o sobie znać poprzez np. ból głowy. Niekiedy zaczyna się intensywnym kaszlem lub biegunką. Po przekroczeniu pewnej bariery wysokości, każdy odczuwa, że szybciej się męczy, puchnie twarz, ręce czy nogi. Śmialiśmy się ze znajomymi, że na szczycie Araratu zobaczyliśmy siebie za 30 lat! Rozwiązaniem doraźnym jest aspiryna, która rozrzedza krew. W praktyce dopiero po zejściu z gór, organizm ma szansę się zregenerować.
Od strony organizacyjnej wszystko zależy od góry, na którą się wchodzi, bo każda ma inne miejsca, które pozwalają na wypoczynek i rozbicie obozu. W przypadku Araratu czy trekkingu w Himalajach, potrzebne są dodatkowe dokumenty – permity, które w teorii stanowią obowiązkowe ubezpieczenia. Zdobywanie 5 tysięcznika wymaga około 3-5 dni. Po noclegu na ok. 3 tysiącach potrzebne są wejścia aklimatyzacyjne, czasem łączą się one z rozbiciem obozu i noclegiem na wysokości ok. 4 tys. m.
W zależności od swojej kondycji i warunków pogodowych, takich wejść aklimatyzacyjnych czasem jest więcej. Zwykle wybiera się wtedy cel na określonej wysokości, np. powyżej 4 tys. m i tego samego dnia schodzi się do obozu. Na Araracie miałem dwa wejścia aklimatyzacyjne, ale dla niektórych w mojej grupie było to za mało. Z 12 osób na szczyt weszło 8. Cztery osoby musiały zrezygnować z uwagi na chorobę wysokościową.
Atak szczytowy zaczyna się nocą. Powodów jest kilka, najczęściej to czas na zejście podczas dnia, zmrożony teren (łatwiej go pokonać) i zagrożenie lawinowe, spowodowane słońcem podtapiającym śnieg. Wchodzi i schodzi się tego samego dnia. Czasem do pokonania są przewyższenia rzędu 1500 m, choć uznaje się, że w ciągu jednego dnia nie powinno się robić na tych wysokościach przewyższenia większego niż 1000 m.
Sam w górach chodziłem tylko raz w Norwegii i przyznam, że jest to dużo bardziej obciążające psychicznie, zwłaszcza podczas niepogody. Poza tym jednym przypadkiem, zawsze chodzę w grupie albo parze. Jest to zdecydowanie bardziej komfortowe. Ponadto, na wysokie szczyty, gdzie zaleca się wiązanie liną np. na Kazbeku, wchodzi się w grupie co najmniej trzyosobowej. Grupa dwuosobowa jest nazywana dwójką samobójką (ze względu na trudność asekuracji w razie wypadku). Co ciekawe, na Kazbeku widnieje wiele znaków ostrzegawczych mówiących o potrzebie asekuracji i bardzo często są to znaki w języku polskim.
Z każdym zdobywaniem szczytu wiąże się jakaś historia. Te najciekawsze na pewno są z Araratu i Kazbeku, ale również z Triglava i Jalovca. Dużo zależy od pogody, która wiele razy popsuła nam plany wejścia na jakiś szczyt.
Wspinaczka sportowa polega na zdobywaniu topu (mety, chwytu końcowego) na wycenionych trudnościami trasach. Można ją podzielić na 3 odmiany:
Wspinaczka sportowa została włączona do programu Igrzysk Olimpijskich w Tokio jako trójbój – wspinaczka na czas, prowadzenie i bouldering. Wzbudziło to w świecie wspinaczkowym wiele kontrowersji, z uwagi na to, że większość wspinaczy specjalizuje się w jednym z trzech wspomnianych typów. Zwłaszcza wspinaczka na czas wymaga innych umiejętności, w porównaniu do pozostałych dwóch konkurencji, czego przykład mamy na tych igrzyskach. Wspinacze na czas wykonują bardzo dużo dynamicznych ruchów, które nie zawsze są najlepszym wyborem w prowadzeniu czy boulderingu.
Natomiast wspinacze specjalizujący się w prowadzeniu spędzają więcej czasu na przemyśleniu ruchu, co spowalnia ich podczas biegania. Zawodnicy z boulderingu są przygotowani na ogromny krótkotrwały wysiłek, a tymczasem w przypadku prowadzenia i tras kilku lub kilkunasto minutowych, szybciej się męczą i wcześniej odpadają. Na igrzyskach w Paryżu forma wspinaczki sportowej ma być trochę inna, bouldering i prowadzenie zostaną dwubojem, natomiast wspinanie na czas będzie odrębną konkurencją.
Polacy wyróżniają się w kategorii wspinaczki na czas, sukcesy odnosimy zarówno u Pań jak i u Panów. Aleksandra Mirosław była dwukrotną mistrzynią świata, a raz wywalczyła brąz. Zdobyła także złoto i brąz mistrzostw Europy, a na swoim koncie ma również rekord świata. Marcin Dzieński był mistrzem oraz drugim wicemistrzem świata, zdobywał medale na mistrzostwach Europy i wygrał Puchar Świata w 2016 r. Ola zakwalifikowała się też do finałów w Tokio, przechodząc eliminacje, we wspinaczce na czas i niemal wyrównując rekord świata.
W boulderingu i prowadzeniu, podobnie jak inne topowe zawodniczki z dyscypliny wspinania na czas, zajęła odległe miejsce. Dało jej to awans do finału z 7 miejsca. Podczas gdy Marcin nie zakwalifikował się do Igrzysk. Po informacji o formie rozgrywania zawodów w Tokio, skupił się na poprawie techniki w boulderingu i prowadzeniu. Niestety wraz z poprawą technik w tych dwóch konkurencjach, pogorszyły się jego rezultaty we wspinaczce na czas.
Planów jest wiele. Mówi się, że dobra wyprawa kończy się pomysłem na kolejną wyprawę. Chciałbym kiedyś wspiąć się na jakiś ośmiotysięcznik, choć z bardziej realnych marzeń myślałem o wejściu na Aconcaguę i Damavand. Chciałbym sprawdzić się także na Materhonie, jak również powspinać w rejonie Arco. Jednym z ważniejszych celów jest też pokazanie dzieciom piękna gór. Może i one złapią bakcyla.
W Globallogic, a wcześniej Meelogic, pracuję od marca 2019 jako Senior Software Engineer. Obecnie zajmuję się zagadnieniem dotyczącym specyfikacji systemu zarządzania baterią w samochodach elektrycznych.
_________________________________________________________________________________
_________________________________________________________________________________